[et_pb_section fb_built=”1″ _builder_version=”4.4.8″][et_pb_row _builder_version=”4.4.8″][et_pb_column type=”4_4″ _builder_version=”4.4.8″][et_pb_text _builder_version=”4.4.8″]
Ktoś zrobił zdjęcie. Wy dopowiadacie historię!
Zapraszamy do tworzenia opowieści do publikowanych przez nas zdjęć.
Raz w tygodniu, w każdy czwartek, opublikujemy na stronie Festiwalu jedno zdjęcie. Was zapraszamy do nadsyłania krótkich (max 1500 znaków) opowieści inspirowanych publikowanymi zdjęciami. Nadesłane opowieści zostaną opublikowane pod zdjęciami. Razem stworzymy alternatywne historie do tego, co zostało uwiecznione.
Zdjęcie to zapis chwili, wspomnienie, spotkanie, emocje, fragment czyjegoś życiorysu. Wszystko może być pretekstem do snucia opowieści – to co widoczne na zdjęciu oraz to czego nie złapał obiektyw, ludzie, przyroda, budynki – zachęcamy do szukania różnych punktów zaczepienia. Opowieści nie muszą być zgodne z prawdą. Mogą być zabawne, poważne, smutne, a także mrożące krew w żyłach. Nie mogą nikogo obrażać. Wszystko inne jest dozwolone.
Udostępniamy zdjęcia zebrane w Archiwum Społecznym Sulejówka, stworzonym przez Miejska Biblioteka Publiczna w Sulejówku i Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. Wszystkie zdjęcia zostały podarowane przez mieszkańców.
Swoje opowieści przesyłajcie na adres: festiwal@mdksulejowek.pl, w tytule maila: Foto opowieść. Nadesłane teksty zostaną opublikowane na naszej stronie oraz FB Festiwalu Zofiówka.
[/et_pb_text][/et_pb_column][/et_pb_row][et_pb_row _builder_version=”4.4.8″ custom_padding=”|62px||||”][et_pb_column _builder_version=”4.4.8″ type=”4_4″][et_pb_text _builder_version=”4.4.8″ hover_enabled=”0″ inline_fonts=”Abel,Antic Didone”]
autor Wioletta Magdalena Witkowska:
Z listowia bił zapach deszczu, w lustrze wody przeglądało się lato. On usypiał nad butelką wody sodowej, ona okrążała staw, myśląc, który fragment wybrać. W końcu, nie wiedzieć czemu, usiadła obok Niego.
Srebrne krople kołysały się nastrojowo w koronach drzew, gdy wyjmowała, jedno po drugim, swoje pętka zwyczajnej, rozsiewając kiełbasiany zapach wśród przyrody. Cudne uroczysko, pod względem woni, zaczęło przypominać sklep z wędliną, co na jego romantyzm nie mogło wpływać korzystnie. Mogło też rozdrażnić mężczyznę, który miał ciężką noc i ciężki żołądek.
– Przepraszam, czy musi pani to robić? – spytał nieuprzejmie, demonstrując nieprzyjemność wdychania czosnkowej woni stosownym wygięciem ust.
– Oczywiście, że nie – odpowiedziała miło – a jednak zamierzam, bom głodna jak wilk – i na dowód, ugryzła wielki kęs.
Przetarł oczy dla uzyskania ostrości obrazu. Z grymasem, na którym wciąż malowała się odraza, rzekł:
– Gdyby nie ta kiełbasa, nawet byłaby pani ładna.
Przyrostek „by” wbił panią w głęboką zadumę. Zadumana pochłaniała wędlinę, nie obierając ze skóry i nie popijając herbatą, a pan, przyglądał się jej z rosnącym podziwem. Nie mógł pojąć, gdzie w tym drobnym ciałku miała znajdować się przestrzeń wystarczająca, by pomieścić osiemdziesiąt deko zwyczajnej – ze skórą.
– Jurek – przedstawił się, gdy cała wędlina zniknęła w małych ustach.
– Zośka – odpowiedziała, wyciągając utytłaną tłuszczem dłoń.
Bez słowa zdjął koszulkę, wskoczył do wody i wrócił z gałązką wierzbową w ręce.
– Dla pani, na miły początek – rzekł, jakby wręczał pęk czerwonych róż. Tak rozpoczęła się przyjaźń, a może romans, a może jednak przyjaźń – kto wie. Wiadomo, że Zośka i Jurek regularnie tam bywali, spacerując dookoła stawu i pogryzając kiełbasę.
[/et_pb_text][/et_pb_column][/et_pb_row][et_pb_row _builder_version=”4.4.8″ hover_enabled=”0″][et_pb_column type=”4_4″ _builder_version=”4.4.8″][et_pb_text _builder_version=”4.4.8″ inline_fonts=”Akronim,Antic Didone”]
Autor Anna Osiak:
Pierwsze skojarzenie gdy patrzę na zdjęcie to Adam w raju.
Przypomina mi staw, umiejscowiony przy obecnej ulicy Niepodległości, który był naszym dziecięcym rajem. Niezbyt duży, miał nie więcej niż 1,5 metra głębokości a brzegi porastało sitowie i leszczyna. Okoliczna dzieciarnia często umawiała się przy stawie, a najlepsze zabawy były zimą gdy zamarzł. Wznosiliśmy na nim budowle ze śniegu, niektórzy jeździli na łyżwach albo zjeżdżali z bardziej stromych brzegów na sankach wprost na lód. Jednak to zbyt banalne dla dzieci, które same wymyślają sobie rozrywki i wracają po szkole do domu na długo nim rodzice wrócą z pracy i zabronią zabawy.
Pewnej zimy wymyśliliśmy nową zabawę. Gdy staw zamarzał, chodziliśmy sprawdzać czy pokrywa lodu jest na tyle gruba, że nie załamie się pod ciężarem kilkorga dzieci. Tam, gdzie na brzegu rosło sitowie lód był najcieńszy i od tego miejsca zaczęliśmy akcję. Najodważniejszy chłopak przyniósł z domu siekierę i zaczynając od właśnie od tego miejsca, odrąbaliśmy od brzegu ogromny kawał grubego lodu. Stojąc na lodzie obrąbaliśmy go dookoła tak, że na końcu staliśmy na dosyć dużej krze. Później siekierę wyrzucono na brzeg. Jedna osoba, która została na brzegu podała grupie stojącej na krze długi drąg (grabie „pożyczone” z domu). Za pomocą tego drąga odpychaliśmy się od dna i pływaliśmy na krze po stawie. Kra się chwiała, dzieci piszczały i z reguły udawało nam się popływać na krze bez szwanku. Niestety czasami któreś z dzieci spadło z kry do wody. I tak się wydały nasze zabawy na lodzie. Ileż tam było przemoczonych butów, spodni i zimowych kurtek. Ilu rodziców załamywało ręce nad przemoczonym i do cna przemarzniętym nieszczęśnikiem! A ilu z tych nieszczęśników oberwało po uszach, to tylko oni jedni wiedzą…
[/et_pb_text][/et_pb_column][/et_pb_row][/et_pb_section]